„Kiedy byłam dzieckiem, powierzano mi krojenie orzechów i innych bakalii, które przy okazji mogłam bezkarnie podjadać. Zajęcie nie było zbyt łatwe, bo musiałam uważać na palce, ale wiedziałam, że nie mogę marudzić, gdyż każdy w domu miał pełne ręce roboty. Pamiętam dokładnie smak świątecznego keksu i zapachy, jakie unosiły się podczas długiego pieczenia. W tym czasie musiałam zająć się dość żmudnym rozplątywaniem światełek choinkowych.

***
Keks zawsze uchodził za ciasto drogie, bogate w trudno dostępne bakalie. Swoją drogą ciekawa jestem, ile osób jeszcze pamięta, że te zielone i pomarańczowe kawałeczki, które znajdowaliśmy zatopione w cieście, to wcale nie były żadne egzotyczne owoce? Kandyzowana marchew, twarde cząstki dyni, a zielone kawałki to był dopiero wspaniały dodatek: arcydzięgiel, a dokładnie jego młode łodygi, które kandyzowało się w cukrze. Trzeba było sobie radzić, ale uważam, że to były bardziej twórcze czasy”.

Fragment z książki „Czułym okiem” – część 3, pt. „Po prostu keks”.